Tak sobie podsumuje moj jeden przykladowy dzien, zeby zobaczyc dlaczego nie mam czasu na posprzatanie chalupy :)
(Zestawienia sie przydaja, na przyklad zestawienie wydatkow - wiem ile w miesiacu wydaje na slodycze.... hmmmmm... chyba specjalnie nie spisuje teraz zakupow :) )
D L U G I E i niespecjalnie ciekawe dla postronnych.
Zaczne od porannej pobudki: 8.00 BUDZIK!!! Wrrrrrrrr....
Mam pol godziny na spokojne wypicie pierwszej kawy i dojscie do ladu z moimi artretycznymi stawami. Musze je troche rozruszac, zeby moc wstac z lozka.
8.00 - zsuwam sie jak zombi z lozka i zastanawiam sie, ktora noge najpierw postawic na podlodze... lewa ok, prawa ok, wstaje podpierajac sie ramionami.. ojojojoj!!! barki jeszcze nie odpoczely, bola jak sto choler!
No dobra, ale wstalam, to juz pozytyw :)
Czlap, czlap, do kuchni, czajnik, woda, kubki, KAWA!!!
Z powrotem pod pierzynke, oczy nadal do polowy zamkniete, w telewizji jakies beznadziejne wiadomosci, nie probuje sluchac, za wczesnie :(
8.30 - nie ma zmiluj sie, musze wstac, wpuscic do domu pielegniarke, ktora rano zajmuje sie Pania D.
Jakas dzisiaj niegramotna przyszla, daj reczniki, daj myjki, czym co posmarowac, w co ubrac - po pol godzinie Pani D. umyta, ubrana, posadzona na wozku. Najgorsze zrobione, na szczescie nie moimi rekami :) , ale w mojej asyscie.
9.00 - trzeba sie wziac za sniadanie, kazdemu wg. checi, wzglednie potrzeb. Pani D. dostaje owsianke z przecierem jablkowym i jogurtem owocowym. Miseczka 300 ml, karmie pomalu lyzeczka. Bardzo dobrze, prawie cale weszlo, sweterek do prania :(
Jeszcze napoic - kubeczek z dziubkiem, lyczek - przerwa, lyczek - przerwa.... 150 ml weszlo (1/8 dziennego minimum).
O k....a!! juz 10.00, trzeba z Najglowniejszym zjesc sniadanie. Owsianka, a jakze, z jogurtem i owocami, ma sie ten charakterek! :) Jeszcze jedna kawka dzisiaj, jak w piosence, musze wylozyc nogi na poziomo i obejrzec wiadomosci.
10.30 - do roboty! U Pani D. trzeba zebrac pampersy z nocy, wrzucic do prania czesc poscieli, podklady, myjki, reczniki, podkoszulki. Niestety sweterek welniany do prania recznego.
Oblekam nowa, pachnaca posciel, zbieram ze sznurkow pranie z wczoraj. Nie chce mi sie skladac - rzucam w kat, zrobie to pozniej :(
Ja jeszcze w pizamie! Blyskawiczny prysznic, dres, gotowa!
11.00 - Pani D. dostaje drugie sniadanie - ciasteczko Kinder cos tam, rozgniecione widelcem, podawane lyzeczka i nastepne 150 ml herbaty. Ciezko wchodzi, pomimo, ze ciastko z kremem w postaci papki... no wreszcie sie udalo!
11.20 - panika w glowie! Co zrobic na obiad? Kazdy je co innego - Pani D. zupke jarzynowa z kurczakiem, Najglowniejszy cos miesnego, ja najchetniej jakies placki albo nalesniki.
Analiza pustej lodowki - bryndza... na zakupy nie mam czasu, najpozniej o 12.30 Pani D. musi dostac obiad. Zamrozona noga kurczaka do gara, dwie mini marchewki, dwa ziemniaki, ziola, sol, zupa sie gotuje.
W zamrazarce znajduje zapomniane pol kury do pieczenia, ok, juz byla przyprawiona, wio do pieca!
Zupa sie ugotowala, wykladam jarzyny na jeden talerz, kurczaka na drugi, jarzyny stygna, kurczaka musze obrac, Parzy!!!! No, jakos obralam, wrzucam wszystko do blendera, gotowe, wyrobilam sie!
12.30 - Pani D. dostaje zupke puree, herbate, pomalu lyzka za lyzka... herbata juz nieco nerwowo, ale udalo sie :) z ostatnim lykiem dzwoni do drzwi pilegniarka.
Wyjmuje (wyciaga, wywleka, podnosi) Pania D. z wozka i przenosi na lozko. Jeszcze tylko zmiana pampersa i polowka dnia z glowy.
13.00 - jemy spokojnie obiad :)
Rozgladam sie po domu: tu balagan, tu trzeba odkurzyc, tam poukladac... nie mam sily, musze chwile zlegnac :)
Juz prawie w lozku, juz wital sie z gaska :) nosz...... pranie trzeba powiesic!
... juz prawie w lozku, juz.... nosz.... chyba zmyje te pare garow w kuchni, bo mi urosnie....
juz prawie.... nosz.... Najglowniejszy wypilby ze mna kawe, poki nie odplyne!
Dobra, pijemy (ciasteczko, czekoladka, a jakze), patrze na zegar: 14.00!
Mam dwie godziny, zeby sie przespac, fajnie :) No nie!!! A zakupy??? Jak nie zaopatrze lodowki, to pojdziemy skubac trawke w ogrodku :)
No to w auto i spacerek po sklepie - sama przyjemnosc, specjalne jade sama, zeby w spokoju pozastanawiac sie co kupic, tzn, jakich ciasteczek jeszcze nie probowalam :)
A czas leci!!!!!! Wracam, a na znienawidzonym zegarze juz 16.00, no nie!!!
O 16.30 moja zmiana przy Pani D. - zmiana pampersa, mycie, wyrzucanie smieci, no i podwieczorek. Banan ugnieciony widelcem plus maly budyn i kubeczek herbaty. Lyzeczka, pomalu, pomalu.....
17.00 - padam na pysk, rzut na lozko, audiobook do ucha i drzemie. Jedno oko zamkniete, drugie zerka na bezlitosny zegar... nie moge zasnac, bo wiem, ze o 19.00 musze podac kolacje (a najpierw ja przygotowac :)
18.30 - wstaje nadal zmeczona, szykuje biszkopty z musem jablkowym, no i herbata - karmie, podaje herbate - to piaty kubeczek dzisiaj, razem nawet nie bylo litra, nie daje rady wiecej podac, nie ma kiedy!
19.30 - przychodzi pielegniarka - pampers, mycie, przebieranie.
20.00 - gasze lampe, Pani D. powinna zasnac... powinna.... ale nie chce.... nie moze...?
Ja jeszcze sie walesam po domu, nic mi sie juz nie chce, w glowie mam tylko jeda mysl: SPAC!
21.00 - Pani D. nadal nie spi, sprawdzam: pampers do wymiany, mycie :(
21.30 - juz moge spac! Ale jakos nie moge :( Znowu audiobook do ucha, usypiam...
2.00 - Budzik dzwoni! Polprzytomna wstaje, zmieniam pampersa, znowu myje, przewracam na drugi bok, wracam do lozka.... nie moge zasnac.... nie moge zasnac.... audiobook juz nie pomaga... wstaje, robie sobie kawe z mlekiem... leze... leze... patrze na budzik: 3.30... zasypiam....
8.00 - BUDZIK!!!! wrrrrrrrrrrrrrr itd., itd., itd.
Podliczylam - spie ok. szesc godzin na dobe, niestety nie jednym ciagiem.
W jaki sposob udaje mi sie jezdzic co tydzien na dwie godziny choru, co dwa tygodnie na dwie godziny przedzenia, na kawe z przyjaciolmi, do lekarza, do miasta do "innych" sklepow??????????
Czasem urwe jeszcze godzinke na szycie lub dziubanie na drutach... Czas jest z gumy????????
Nie mam niestety czasu na sprzatanie, a za chwile jeszcze ogrodek................