Taki oto sprzęcik znalazłam w pewnym
miłym memu sercu sklepiku :)
Sklepik jest bogato zaopatrzony –
można tam kupić używane odzienie, szmatki do patchworku, wełnę z
odzysku, książki, sprzęty kuchenne, meble itd., itp., po prostu
raj na ziemi! Oczywiście w cenach baaardzo przystępnych :)
No i przy okazji którejś tam
„wizytacji” zobaczyłam taki właśnie kołowrotek.
Pochodziłam dookoła niego,
pooglądałam (nie mając bladego pojęcia, czym to się je :), porobiłam zdjęcia i.... szybciutko
napisałam do Kankanki prosząc o fachową poradę.
Kankanka, jak wiadomo jest skarbnicą
wiedzy wszelakiej :)
Oczywiście nie zawiodła mnie,
powiedziała co i jak, zachęciła, no i nabyłam sprzęcik, tylko dlatego, że
był ładny, nie za drogi, no i kompletny.
Nie usiedziałam w domu spokojnie,
zagrzebałam się w internet, obejrzałam wszystko, co możliwe na
YT, przeczytałam strony prząśniczek i innych fanatyczek, w efekcie
stwierdziłam, ze muszę zdobyć trochę czesanki :) Miałam z tym
duży kłopot.... ale....
Zwiedziłam pobliskie sklepy i
znalazłam tzw. wełnę do filcowania w 50 gramowych motkach.
Wełnę rozkręciłam, rozsnułam,
czyli zrobiłam z niej czesankę i siadłam do kołowrotka!
Początek był taki:
Ale potem...
UPRZĘDŁAM kawałek!!! Wyszedł mi
kawałek sznurka i kawałek ledwo skręconej, ale wyszedł :)
Uprzędziona przeze mnie jest ta dolna nitka )
Moje doświadczenia z kołowrotkiem
są takie:
- jak naoliwiłam, to chodzi cichutko, tylko pedał
klapie :)
- śruba do regulacji działa, ale nie wiem o co chodzi,
bo jak poluźnię, to mi sznurek z koła spada :)
Rozumiem, że
wełna wchodząca przez oczko do skrzydełka jest skręcana obrotami
skrzydełka, a popuszczanie czesanki pozwala skręconej
wełnie nawinąć się na szpulkę. Ale jak to razem zgrać, żeby
równo szło, to już wyższa jazda...
Niestety na razie zajmuje mnie tzw.
„proza życia”, to zostawiłam na razie kołowrotek w spokoju,
pożyjemy, zobaczymy, bo nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała
:)))
Normalną czesankę już kupiłam i
czeka na następne próby.